Ughhh .. ponad miesiąc milczenia – obiecuję poprawę.
Jak już pisałam informacja o chemioterapii była dla mnie szokiem, aczkolwiek muszę przyznać, że też mnie ucieszyła – pomyślałam, że może jednak jest jakaś nadzieja, że schudnę, podobno po chemii odrastają mocniejsze i piękniejsze włosy – szukałam pozytywów i na nich się skupiłam. Z drugiej strony byłam bardzo ciekawa 🙂 Dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że bez względu na to jak bardzo boli, to ja i chemia jesteśmy po tej samej stronie walki, że jest moim sprzymierzeńcem a nie wrogiem. Paradoksem było to, że im gorzej się czułam tym lepsze wyniki miałam. Na początku pisałam też o tym, że każdy rak jest inny, każdy człowiek jest inny – także chemia jest dobierana indywidualnie do diagnozy, wyników badań a nawet wagi pacjenta w związku z czym reakcja na leki również może być inna. Nie warto sugerować się opowieściami, bez sensu nakręcać i wzbudzać w sobie strach. Owszem, wiedza daje większe poczucie bezpieczeństwa, ale tylko ta prawdziwa, racjonalna, naukowa, wynikająca z doświadczenia a nie przypuszczeń i tanich spekulacji od jakich nie stroni Internet. W 2011 roku, tuż przed tym jak zachorowałam na cukrzycę, postanowiłam skoczyć na bungy z tamy Verzasca w Szwajcarii. Skok z 203 m, nie lada wyzwanie. Chciałam sobie udowodnić, że jestem odważna a przede wszystkim, że jeśli skoczę to już nic nigdy mnie nie ograniczy, nie powstrzyma, nie skrzywdzi.. To był mój rytuał odczarowujący całe zło tego świata. Nigdy w życiu się tak nie bałam jak na rampie przed skokiem, strach jaki czułam był niewyobrażalny, miażdżył i paraliżował sekunda po sekundzie.. ale był tylko w ciele, bo głowa chciała „latać”.. Jak zwykle się rozwlekłam a chciałam tylko powiedzieć, że do skoku nastawiałam się kilka miesięcy, podjęłam decyzję a potem już tylko na niego czekałam. Zanim jednak się zdecydowałam podjęłam rozmowę z chłopakiem, który już skakał w tym samym miejscu, synem mojej Koleżanki z dawnej pracy (btw najwspanialszej mojej kochanej Bernasi :*), i On powiedział mi coś ważnego: że muszę mieć zaufanie do sprzętu i ludzi, którzy go obsługują. Tak uczyniłam i to było chyba najważniejsze w całym skoku. Od tamtego czasu stosuję tę zasadę do wielu spraw. Tak było w przypadku chemii a raczej mojego onkologa. Na pierwszej wizycie powiedziałam, że mu ufam, że nie oczekuję, że wyzdrowieję, że przeżyję, ale ufam, że zrobi wszystko co w jego mocy aby tak się stało.
Ale jak doszło do pierwszej wizyty.. Otóż byłam umówiona na 23.12.2015 w godzinach porannych – chyba 9:00. Stawiłam się, przed ostatni raz z mężem. Lekarz wyszedł do poczekalni i osobiście zaprosił mnie do gabinetu, opowiedział o moich wynikach, o proponowanych lekach a także o lekach osłonowych, które dla mnie nie były refundowane ponieważ cytuję: „leki są refundowane tylko dla osób rokujących wyzdrowienie”. Wkurzyłam się i powiedziałam, że w takim razie dziękuję-nasram!. Lekarz wysłał mnie na kolejne badania i jeszcze tego samego dnia miałam mieć podaną chemię. W międzyczasie walczył o refundacje zastrzyków dla mnie z szefową. Po około dwóch godzinach zebrałam wyniki wszystkich badań (krew, usg, ekg i inne, nie pamiętam jakie). Mój mąż zarządził jednak, że będziemy kupować wszystkie leki a ja nie protestowałam. Ponownie zagościłam w gabinecie dr C, powiedział, że nie udało mu się nakłonić Pani ordynator do refundacji leku ale w ramach rekompensaty zrobi mi badania genetyczne, wyniki były okej, przystąpił do wypisywania zlecenia na chemię ale kiedy oznajmiłam, że będę brać te szwajcarskie specyfiki to baaardzo się ucieszył i zmienił się tok postępowania. Wypisał zlecenie na zastrzyk, które nie zobaczyłam – obrzydzają mnie igły wbijane w skórę. Strzykawka mała, igła nieco mniejsza od słomki. Pobiegliśmy do apteki wykupić receptę i wróciliśmy do szpitala na zastrzyk. Grzecznie się położyłam, zastrzyk w brzuch, dość bolesny w momencie wkłucia ale po chwili wszystko było okej. Chemię przesunięto na za tydzień czyli 30.12.2015 r. gdyż lek musiał się uwolnić i zacząć działać. Dostałam także receptę na leki przeciwwymiotne i sterydy. E..coś tam – lek, 3 tabletki, pierwszą zażywa się godzinę przed podaniem chemii, drugą następnego dnia rano i trzecią kolejnego. Do tego Atossa, w razie potrzeby, brałam tylko przy pierwszej i drugiej chemii bo czułam się po nich podle – wolałam wymiotować niż ciągle czuć że mi się chce a nie móc, no i sterydy po 8 tabletek przez kilka dni (2 lub 3, nie pamiętam). Miałam zatem jeszcze tydzień spokoju albo raczej opóźnienia, które działało na moją niekorzyść. Święta przebiegły w miłej, spokojnej atmosferze, wszyscy zachwycali się moją nową fryzurą – jedni szczerze, inni mniej (mojej mamie ewidentnie się nie podobała :p ). Po świętach poszłam jeszcze do pracy, był również zaplanowany sylwester w naszym mieszkaniu w gronie najbliższych przyjaciół jako że miałam czuć się dobrze. Doktor C dość często mnie oszukiwał w kwestii samopoczucia 😛 choć powiedział też coś w ten deseń, że jeśli będę się czuła bardzo źle to istnieje możliwość że będzie jeszcze gorzej ale po ósmym dniu powinno zacząć być lepiej! trzymałam się pierwszej wersji, byłam jej wręcz pewna 🙂 Dla alternatywy w razie W impreza miała się przenieść do znajomych. Wszystko było przygotowane, zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Nadszedł ten długo wyczekiwany dzień! 30.12.2015 r. W szpitalu byłam od rana, najpierw badanie krwi, potem wizyta u lekarza, który raz jeszcze wszystko dokładnie omówił i wyjaśnił. Wyniki ok, zważył mnie, wysłał zlecenie do apteki aby przygotowali wlewy, odebrałam zlecenie i udałam się do pokoju podań. Duża sala gdzie po lewej i prawej stronie znajdowały się duże, żółte, wygodne i regulowane fotele a na nich ludzie, którym podawano już chemię w kroplówkach. Weszłam, przedstawiłam się, oddałam papiery, wzięłam pierwszą tabletkę enmedu, emmendu czy jakiegoś innego leku na „E”.. I zaczęło się! Miła pielęgniarka wkłuła mi wenflon, w nadgarstek, ochyda. Popłakałam się z samego faktu, że mam go w sobie. Dokładnie opisywała co podaje, co wstrzykuje i co będę czuć w każdej sekundzie. Środek przeciwwymiotny, środek przeciwwstrząsowy, środek antyalergiczny, środek przeciwbólowy, sole i minerały, sterydy.. teraz poczuje pani ciepło, teraz mrowienie w miejscach intymnych, teraz niemiły smak w ustach.. Następnie wybierałam sobie miejsce – fotel, zazwyczaj po lewej stronie sali, tam jakoś lepiej znosiłam wlewy, było spokojniej, blisko pielęgniarek.. Ułożyłam się wygodnie, siostra podłączyła jakąś kroplówkę. Po około 20-30 minutach skończyła się. Zawołałam pielęgniarkę a ona przyniosła dwie butle owinięte w zielone opakowania – moją przyjaciółkę C H E M I Ę.