Koncentrując się na szansach..

Urodzinowe emocje już opadły i mogę powrócić do mojej historii.. Mimo, że przyjaciółka namawiała mnie na pisanie bloga odkąd się dowiedziała, że choruję to jakoś nie miałam wtedy ani czasu ani ochoty się wywnętrzniać z tym wszystkim, co już zostało opowiedziane setki razy – przeze mnie i przez innych.. Mogłam chociaż robić notatki, bo teraz pamiętam wszystko jak przez mgłę.

W oczekiwaniu na decyzję konsylium zdążyliśmy odebrać mieszkanie, przemalować kilka ścian przy nieocenionej pomocy kilku osób ( :* ), wysprzątać je oraz przewieźć nasze rzeczy. W między czasie telefon ze szpitala z wiadomością, że 23.11.2015 r. mam się zgłosić na operację. Dostałam instrukcje jak się przygotować, co zabrać, co wypełnić itd. 14.11. nareszcie przeprowadziliśmy się do naszego własnego mieszkanka :)))  Tydzień przed operacją wypełniała mi praca a po pracy rozpakowywanie naszych rzeczy do późnych godzin.. Ani się obejrzałam a już był piątek – wtedy zrobiliśmy parapetówkę, wpadli znajomi z dużym wsparciem dla wyposażenia  🙂 w sobotę i niedzielę byłam cały dzień na zajęciach więc nie miałam czasu myśleć o zabiegu. Miałam szczęście, że koleżanki koleżanka miała to samo tydzień wcześniej i  mogłam bazować na jej doświadczeniu – to było bardzo uspakajające. W poniedziałek 23-ego z samego rana stawiłam się w szpitalu, Domi mnie odprowadził, pojechał jeszcze ze mną na 6 piętro do pobrania krwi, potem uciekał do pracy. Ja „biegałam” po szpitalu na różne badania (nie pamiętam jakie). We wtorek były wyniki – wszystko ok, przyszedł anestezjolog omówić sprawy związane ze znieczuleniem oraz z podawaniem insuliny i glukozy podczas operacji. W pokoju leżałyśmy we trzy. Starsza przemiła Pani powracająca kilkakrotnie do szpitala i tzw. „zdrowa” pacjentka, dla której najważniejszy był kabel od Internetu, makijaż z rana oraz pomalowane paznokcie. Zawsze trafiają sie jakieś komediantki! Ale wracając, przyszedł do mnie także lekarz prowadzący a był nim dr P. – ten, który robił mi za każdym razem biopsję gruboigłową. Ucieszyłam się widząc znajomą twarz. Lekarz poprosił mnie do gabinetu aby opowiedzieć dokładnie przebieg operacji: „będzie pani operowana pierwsza jutro o 8:00, najpierw pielęgniarka poda premedykację a później zabierzemy panią na blok operacyjny, podamy znieczulenie, następnie dokonam przecięcia w tym miejscu, wytnę część z guzem tzn. guza + ok. 2 cm dookoła niego, następnie wycinek poślę do laboratorium na górę a oni sprawdzą czy wyciąłem wszystko, porównają ze zdjęciem z mammografii i jeśli wszystko będzie ok to zaszywam, następnie biorę się za węzły, nacinam w tym miejscu i wyjmuję węzeł wartowniczy, odsyłam na górę do laboratorium, jeśli wszystko jest ok to zaszywam i kończymy operacją, natomiast jeśli okaże się, że węzły są już zajęte przez raka to wówczas usunę pani wszystkie węzły oraz pierś. Musze jeszcze tylko opracować jak to wszystko pani  zaszyć, aby później wyglądała pani pięknie.” Wyszłam stamtąd zachwycona, doktor tak fantastycznie opowiadał, że nie mogłam sie już doczekać aż mnie pokroi :p! Nie bałam się, wykonują tam setki operacji tygodniowo – mają doświadczenie. Wiedziałam jakie są opcje, byłam tylko ciekawa czy obudzę sie z piersią czy bez ale tego też się nie bałam – w najgorszym razie NFZ zasponsorowałby mi nowe piękne piersi, w sumie jedną ale nie każda kobieta może sobie pozwolić choćby na jedną więc najgorszy scenariusz mógł okazać się najbardziej luksusowym i tak należy na to patrzeć – rak to MOŻLIWOŚCI.

No nic, wróciłam na swoje łóżko szpitalne, które było twarde jak kamień. Uprzejma pielęgniarka (wszystkie były przemiłe i wspierające) przyniosła mi zalecenia: proszę nic nie pić ani nic nie jeść od 21:00, proszę być umyta naszym środkiem antybakteryjnym oraz ubrana w naszą szpitalną pidżamę o 7:00. Zastosowałam się do wszystkich zaleceń, wstałam o 6:30, wzięłam prysznic, ubrałam się w szykowne szpitalne wdzianko czyli flanelową za dużą pidżamę, jeszcze tylko siku i gotowe! Pielęgniarka podała mi tabletkę i nie kazała już wstawać z łóżka więc się położyłam grzecznie. Założyli mi wenflon i od tego momentu dopadło mnie zdenerwowanie, ale trwało tylko kilka chwil bo zaraz potem straciłam świadomość. Lekarz powiedział, że operacja powinna trwać 1,5 h do max 2 przy założeniu, że usuną całą pierś. Z Domim umówiliśmy się, że przyjdzie po operacji. Czekał na mnie zdenerwowany i zniecierpliwiony od 9:30 a z bloku przywieźli mnie po 10:00. Po operacji wybudzała mnie siostra oddziałowa, kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem, myślałam że dopiero jadę na blok, zafiksowałam wzrok na pacjentce leżącej obok, której wyjmowano rurkę intubacyjną. Pielęgniarka kazała przestać się gapić, nie wiedziałam nawet, że mówiła do mnie. Po kilku minutach odnalazłam się i pytam siostry czy wszystko w porządku a ona na to, że tak, że wszystko poszło zgodnie z planem.. Myślałam tylko z którym? z tym w wersji z piersią czy tym bez piersi?? W końcu zabrali mnie na moją salę. Domi już czekał na korytarzu, widziałam go 🙂 pomogli mi się położyć do łóżka i tak przespałam cały dzień budząc się co kilka minut. Z każdym przebudzeniem prosiłam Domiego, aby zadzwonił do wszystkich zainteresowanych i wtajemniczonych, że już jestem po i wszystko w porządku. Po trzecim razie Domi mnie uprzedzał: „już dzwoniłem”.

6 Komentarze

  1. Paulina pisze:

    rak to MOŻLIWOŚCI – padłam! Widzę, że humor dopisuje 🙂 a to najważniejsze!

  2. Basia pisze:

    Kinga Ty to potrafisz wszystko obrócić w żart 😉 Najważniejsze że we wszystkim widzisz dobre strony. Same pozytywy w tej sytuacji, jak ja Ci zazdroszczę takiego podejścia. Buziale

  3. Aga pisze:

    Hej Kinia . Zawsze pozytywna zawsze radosna tak trzymaj . Buziaki wracaj do nas szybko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *