Wieczny odpoczynek – największa męczarnia..

Następnego dnia zaliczyłam pierwszą kąpiel oczywiście z dużą a nawet może i całkowitą pomocą męża – czytaj ja stałam i trzymałam zoperowaną pierś a on mnie mył, zwłaszcza od tego pomarańczowego środka odkażającego podczas operacji, byłam nim wysmarowana od pasa w górę. Sama kąpiel i wycieranie, przy którym spociliśmy się natychmiast było niczym w porównaniu do mycia włosów 😛  Jako że mamy prysznic a nie wolno było mi się nachylać to Domi opracował metodę „na leżąco”.  Otóż rozłożyliśmy poduszki na podłodze a na nich ręcznik, ja się wygodnie położyłam głowa w prysznicu (nogi wówczas miałam w korytarzu 😛 ), Domi mnie okroczył kolanami i mył mi włosy bo wtedy jeszcze je miałam 🙂 Zatem jak widać kto chce szuka sposobu.. ale następnym razem ktoś nam podpowiedział, żeby myć je w kuchni – wygodny kran, głęboki zlew – no było o niebo wygodniej! W zasadzie nic ciekawego wtedy nie robiłam, odsypiałam na kanapie bezsenne noce – bezsenne, bo trudno było mi zasnąć na plecach. Czekałam aż Domi wróci z pracy i zrobi dla nas obiad a potem pozmywa, pomoże mi się umyć i tak przez tydzień – śniadanie, zmiana opatrunku polegająca na przemyciu ran (tej z piersi i spod pachy) octaniseptem oraz nałożeniu jałowej gazy, czekanie, czytanie, odpoczywanie, obiad, kąpiel. Wkurzało mnie, że nic nie mogę robić, bezczynność i zależność od innych. Ręka mi trochę drętwiała i denerwowało mnie, że nie dosięgałam do okapu aby go włączyć. Ilekroć podchodziłam do niego zadawałam sobie pytanie: czy ja jeszcze kiedyś włączę go normalnie??? Dziś mogę odpowiedzieć, że tak 🙂 nie pamiętam ile czasu minęło ale wszystkie dolegliwości związane z operacją minęły po kilku miesiącach (chyba 3). Po operacji nic kompletnie mnie nie bolało :))) to było cudowne. Dałam radę nawet pójść na zajęcia. Na szczęście w całej chorobie opuściłam je tylko 1 raz. 7.12.2015 poszłam do szpitala zdjąć szwy, podrzuciłam mikołajkowe czekoladki pielęgniarkom i mikołajowe wino lekarzowi. Doktor zdjął mi szwy, orzekł, że wszystko ładnie się goi, zalecił trzymanie drętwiejącej ręki w górze, tak by nie zwisała w dół. Przeszedł do omówienia wyników szczegółowej diagnostyki guza – opowiadał o parametrach, literkach, cyferkach, oznaczeniach – podsumowując nie jest dobrze, guz nie odpowiedział na leki i takie tam inne, nie lubię o tym gadać. Z resztą to niczyja sprawa. „No ale pani się nie przejmuje”, konsylium orzeknie co dalej ale myślę, że 6 tygodni radioterapii i koniec. Pewnie, że się nie przejęłam! Dziś nie ma lekarstwa a za tydzień może już być, poza tym jak wykryli mi raka to niech się o niego teraz martwią a mnie zostawią w spokoju. I taką taktykę objęłam – rak to problem lekarzy, niech go leczą a ja żyję dalej 😀

Po zdjęciu szwów stawałam się coraz silniejsza i aktywniejsza, wykonywałam parę lżejszych obowiązków domowych a właściwie wszystkie :P. Jeszcze w tym samym tygodniu zadzwoniła do mnie koordynatorka z WCO zapytać czy będę się dalej u nich leczyć i że przewidują dla mnie radioterapię od stycznia. Potwierdziłam i obliczyłam, że w połowie lutego będę już po! a okazuje się, że w ubiegły wtorek byłam dopiero w tym momencie, w którym miałam być 15 lutego i to bynajmniej nie koniec 🙁 Przeczytałam wszystko na temat radioterapii, zaopatrzyłam w odpowiednie kosmetyki – byłam zwarta i gotowa!

14.12.2015 r. postanowiłam przerwać dwutygodniową bezczynność i wrócić do pracy mimo, że w domu miałam pozostać do 26.12. Moja kochana Przełożona zadbała abym nie wstała nawet od biurka a co dopiero uniosła choćby pół segregatora (:*). Nikt w firmie poza nią i szefową nie wiedział co mi jest. 16.12., w moje urodziny telefon z WCO: „Pani Odważna konsylium orzekło w pani sprawie chemioterapię, kiedy chciałaby pani rozpocząć – 23.12. czy 30.12?” O szok! Zaskoczyli mnie, nie byłam na to przygotowana ale pomyślałam, że jak wezmę 23.12 to odchoruje przez święta i po świętach będę mogła przyjść do pracy 😀 IDEALNIE. Zatem wybrałam datę tuż przed wigilią.. Wszystko pięknie się poukładało, wyszliśmy z mężem finansowo na prostą, problemy się rozwiązały – życie nas (nas wszystkich) nie rozpieszcza ale też zawsze wykazuje tendencję do układania się. Skoro miała być chemia to trzeba było się do niej przygotować: dentysta!, fryzjer!, specyfiki witaminowe na skórę itp. itd.

 

Chemioterapia zajęła mi 7 krótkich miesięcy – krótkich, bo czas miedzy kolejnymi podaniami uciekał błyskawicznie. Dlatego, że w tym czasie bardzo dużo się działo to najpierw podsumuję w następnym wpisie radioterapię a później postaram się odświeżyć pamięć.

4 Komentarze

  1. Basia pisze:

    Kiniu i o mnie wspomniałaś i to jak miło przepięknie piszesz! Czekam na dalszy rozdział

  2. Aga pisze:

    Czekam na ciąg dalszy………. nauka i lektura dla nas wszystkich. Nasze problemy są niczym ….. buziaki Kinia Aga

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *